Rzym zdobyty! - czyli Maluchem po Europie cz. III - opowieści z trasy.

Paweł wczoraj dojechał do Rzymu Maluchem ! - Udało się spełnić jego kolejne marzenie podróży Fiatem 126p. Dziś zapraszam do przeczytania relacji z tej drogi! 

 


 

Pierwszy dzień zaliczony. Trasa póki co jeszcze dosyć prosta. Przejechałem 735 km. Zajęło mi to łącznie 11 i pół godziny z trzema tankowaniami po drodze (te pół godziny stałem w korku pod Wiedniem w upale 34 stopnie ).

Samochód spisał się wyśmienicie. Temperatura oleju w normie. Usterek żadnych. Zaczęło tylko coś stukać w układzie kierowniczym, bardzo podobnie jak w zeszłym roku. Jak jadę nie słyszę, tylko przy manewrach na parkingu/stacji. Ignoruję 

Saksofon do Małego się nie zmieścił, ale wziąłem fajkę i przynajmniej podczas jazdy technikę ćwiczyć mogę.

Jutro jadę dalej a teraz idę coś zjeść i może też czegoś się napić. 

 


W drogę. Dzisiejszy cel to miejscowość Sukošan w Chorwacji, pod Zadarem. Trasa ok 615 km i dwie granice: po drodze Słowenia. Słowenia jest w UE i w Schengen, pierwsza granica to formalność. Ale Chorwacja w UE jest, ale już w Schengen nie, więc na granicy może być różnie.

Melduję się u celu dzisiejszego etapu, w miejscowości Sukošan pod Zadarem. Przejechałem dzisiaj 636 km, czyli łącznie 1370 km. To znaczy, że ze swojej strony uzbierałem już 685 zł na rzecz Zespołu Szkół im Brata Alojzego Kosiby w Wieliczce.

Trochę poagituję, proszę o wyrozumiałość 🙂Jak ktoś nie pamięta, to jest to placówka zajmująca się nauką niepełnosprawnych dzieci, ale jej główna działalność skupia się na przystosowaniu ich do przyszłego radzenia sobie w życiu codziennym, do dorosłego, możliwie samodzielnego życia. Więcej możecie poczytać tutaj: https://zskosiby.wieliczka.pl/ Zobowiązałem się, że za każdy przejechany kilometr wpłacę na ich rzecz po 50 groszy. Wy też możecie pomóc robiąc przelew na konto Rady Rodziców Zespołu Szkół im. Brata Alojzego w Wieliczce numer kont 47 8619 0006 0011 0200 8989 0001, w tytule przelewu wpiszcie ,,Podróżujemy dla Kosiby". Każda złotówka się liczy.

Co do Chorwacji to pierwszy raz tu jestem. I Chorwacja zachwyciła i znudziła za razem. Zachwycił mnie krajobraz zaraz po wyjeździe ze Słowenii. Niesamowity. Potem interior był monotonny i płaski, usypiający. Natomiast ok 50-75 km od wybrzeża zaczęła się robić znów niesamowita. Poniżej trochę zdjęć.

Podjazdy po drodze całkiem przyzwoite, raz nawet manewr "Monachijski" musiałem zastosować, trójka i 50 km/h


 

Bolid zniósł to wszystko bardzo przyzwoicie, znowu obyło się bez żadnej awarii. Temperatura na zewnątrz dochodziła do 36 stopni a w silniku "oparła" się o czerwone pole, ale na niego nie wtargnęła. Błyskawicznie natomiast spadała podczas postojów czy zjazdów. Przez wysoką temperaturę trochę bardziej niż zwykle silnik olejem chlapał mam wrażenie, ale ubytku na bagnecie nie stwierdziłem wcale.

 


 

Godzina piąta mimut trzydziści... a ja powoli ruszam w drogę. Dzisiejszy cel - Mlini pod Dubrownikiem. 350 km i znowu dwie granice: po drodzę przejeżdżam przez Bośnię i Hercegowinę.

Ruszam wcześnie bo po pierwsze chcę zdążyć przed szczytem upałów, choć nie wiem czy się da, poza tym chcę mieć trochę czasu na wozytę w Dubrowniku. Podobne świetne miasto.

Wczoraj pisałem o spotkaniu-niespodziance. Otóż okazało się, że kolega z grupy, Darek Fiat Blue Classic przebywa na urlopie trzy kilometry od mojego hotelu. Udało nam się spotkać na małe piwko/winko i trochę pogadać. Było spontanicznie i baaaardzo sympatycznie

 

Przy codziennym przeglądzie przedlotowym czułem się jak w teatrze 

Do przejechania mam 290 km. Po drodze znów dwie granice, chociaż w sumie to dwie i pół. Za to już ani Schengen ani Unia.

Stan dróg też jest wielką zagadką, może być różnie, dwujezdniówek będzie dzisiaj jak na lekarstwo. Za to dziur pewnie więcej.

Prom z Durres odpływa o 22.00, ale na bilecie mam, że trzeba być najpóźniej na 240 minuty przed odpłynięciem. Jakoś dziwne mi się to wydaje, ale zapewne i tak będę wcześniej. W sumie poza promem do Świnoujścia mam w tym zakresie zerowe doświadczenie. Ktoś płynął Durres - Bari?

W przypadku bezproblemowej podróży będę miał kilka godzin wolnego. Myślałem, żeby w tym czasie zmniejszyć luz w przekładni. Przy bocznych wiatrach trochę przeszkadza. Robota na 30, może 45 minut, ale nie wiem czy będę miał się gdzie umyć.

 


W Albanii nie miałem internetu (coraz bardziej mi podpada trn kraj) a na statku... zepsuło się WiFi. Niemniej o 21 dotarłem na prom do swojej kabiny. Za pół godziny dopływam do Bari i mogę zdać relację. Dzień zakończony sukcesem ale z przygodami. Ale po kolei. 40 km drogi w Chorwacji super. Pusto i piękne widoki. Czarnogóra - widoki jeszcze piękniejsze, ale droga słabsza. Cała Czarnogóra to jesen wielki kurort, przynajmniej nadmorska droga, którą jechałem. Chodników brak i tłumy ludzi chodzących jak chcą. Droga kręta na maksa, pełna wzniesień i zjazdów, do tego koszmarny ruch lokalny, więc co chwila hamowanie i ruszanie. Wymęczyła mnie i Małego ta Czarnogóra koszmarnie. Na szczęście widoki rekompensowały 🙂

Za to Albania nieciekawa. Prosta, mocno dziurawa droga na stepie po horyzont. Jakoś przejechałem.

Problem miałem natomiast z opuszczeniem Albanii. Okazało się, że według systemu k9mputerowego nie wjechałem nigdy do Albanii. I w związku z tym wysłano mnie na... kontrolę samochodu. Musiałem wypakować wszystko (tak WSZYSTKO) z samochodu po czym prześwietlono malucha. Ciekawie się czułem jak na stole lądowały po kolei przekładnie kierownicze (dwie), wspornik, pompa hamulcowa, aparaty zapłonowe, gaźniki i inne części i narzędzia. Potem te wszystkie rzeczy pieczołowicie ułożone w Warszawie musiałem z powrotem na szybko zapakować. Nie wytrzymałem jak celnik podszedł do mnie i pokiwał głową, że fajny samochód. Na jaką cholerę (chyba powiedziałem coś gorszego) kazali mi wyjmować wszystko? Po co, żeby nie dopuścić do przemytu? I kilka jeszcze innych rzeczy. Słów prawdopodobnie nie zrozumiał, przekaz jednak już tak, bo oddalił się pośpiesznie. Nie zarzekam się, że już nigdy nie przyjadę do Albanii, nigdy nie wiadomo, ale zanim to zrobię zastanowię się mocno.

Niemniej finalnie po prawie pięciu godzinach w porcie znalazłem się na promie. 


 

Z usterek wymieniłem dzisiaj korek wlewu oleju. W dotychczasowym poluzowało się mocowanie tego pręcika do korka i olej wydostawał się górą przez środek korka. W nowym póki co jest OK.

Taka refleksja, jak latają samoloty rozumiem bez problemu, ale za cholerę nie mogę zrozumieć jak taka kupa stali o wysokości 9 pięter pływa i się nie przewraca... Teoretycznie, fizycznie OK, ale jak na to patrzę to mnie dziw bierze... 

RZYM !

 


Rzym Rzymem ale nie opisałem wczorajszego odcinka. Przejechałem 440 km. Z promu zjechałem dopiero o 10 a do Rzymu dojechałem dopiero na 19.00. Długi dzień. Jedyny problem jaki miałem to temperatura - finalnie wzrosła do ponad 43 w cieniu. Powodowała, że jechałem wolniej niż chciałem i robiłem częstsze postoje. Sporą część trasy jechałem z otwartym na maksa silnikiem. Mocno schładzało to silnik a bez tego na podjazdach temperatura oleju zbliżała się do 140 stopni. Za dużo.

Od początku wyprawy przejechałem 2 520 km, co oznacza, że uzbierałem 1 260 zł dla Zespołu Szkół im. Brata Alojzego w Wieliczce (po 50 groszy za każdy kilometr) - https://zskosiby.wieliczka.pl . Niezmiennie zachęcam wszystkich do dołączenia się do tej akcji poprzez dowolny przelew. Szczegóły w poprzednich postach lub na priv proszę.

Teraz powrót. Jazda z powrotem to już trochę stypa, taka formalność którą trzeba mieć z głowy, czas na podsumowanie i rozpoczęcie snucia planów na przyszły rok. 

Pozdrawiam

Paweł.



 

Maluchem po Europie cz. II - Przygotowanie - Rzym 2022

Paweł za kilka dni rusza w kolejną podróż swoim Fiatem 126p. Tym razem będzie to Rzym. Jak wyglądają przygotowania? O tym dziś. 


 



W długi weekend podczas wizyty u szwagra udało mi się ogarnąć kila rzeczy. Zamontowałem osłonę koła zamachowego. Zgodnie z planem odciąłem tylną ściankę, tą od miski olejowej. Pasuje jak z fabryki. Albo nawet lepiej. Może zdejmę ją jeszcze (jak zdążę) i jakimś Hammeritem miejsca po cięciu pociągnę. Montaż aluminiowej pokryty zaworów póki co odpuściłem.
Chcąc wzbogacić mieszankę po otworzeniu gaźnika stwierdziłem, że ta była już bardzo bogata. Pływak zamykał zaworek iglicowy w odległości ok 4 mm od pokrywy. Zwiększyłem odstęp do ok. 6 mm, zostawiłem trochę bogatszą niż fabryczne 7. Potem regulacja wolnych obrotów i gaźnik odfajkowany.
Sprawdziłem odstęp przerywacza w aparacie zapłonowym i trochę go zmniejszyłem. Było ok. 0,6 mm, zmniejszyłem na 0,5 mm. Potem jeszcze ustawienie kąta wyprzedzenia i aparat zapłonowy też gotów.
Sprawdzając przerwę w świecach zauważyłem, że izolatory są trochę nadkruszone/nadpalone. Minimalnie i w sumie to akurat na świecach to się nie znam, ale profilaktycznie założyłem nowe Iskry.
Podczas którejś jazdy testowej spadła mi kabel ze świecy i wróciłem na jednym cylindrze. Kable założyłem i wszystko działa, ale wydmuchało mi tą gumową osłonkę świecy uszczelniającą obudowę silnika. Niestety jej nie znalazłem i doraźnie dociąłem nową z dętki rowerowej – profilaktycznie zawsze jedną wożę. Oczywiście przed wyjazdem założę właściwą, dedykowaną, ale nauka, żeby wozić taką zapasową osłonkę jest.
Wczoraj wracałem do Warszawy a warunki idealne na test. Trasa – 240 km. Temperatura powietrza 35 stopni. Jechałem stałą prędkością 80-85 km/h. Temperatura oleju dosyć wysoka, ale jeszcze w normie – ok. 125-127 stopni Celsjusza (czerwone pole zaczyna się kilka stopni powyżej 130). Ale co cieszyło najbardziej, temperatura oleju była stabilna. Zrobiłem eksperyment uchylając klapę silnika na dystansie (były takie patenty), ale wpływ na temperaturę silnika, zgodnie z podejrzeniami, pomijalny. Spalanie na trasie – 4,65 litra. Tak więc uznaję samochód za gotowy do drogi.
Pozostało porządne pucowanko i porządki, optymalne ułożenie części oraz narządzi i… w drogę.
Tak jak w zeszłym roku tak i w tym chcę połączyć frajdę z wyjazdu z czynnością charytatywną. Tak więc deklaruję, że za każdy kilometr, który przejadę o własnych siłach (laweta się nie liczy, mam nadzieję, że nie będzie potrzebna 😊) wpłacę po 50 groszy na cel charytatywny. Tak jak i w zeszłym roku będzie to Zespół Szkół im. Brata Alojzego Kosiby w Wieliczce pod Krakowem. Jest to placówka zajmująca się nauką niepełnosprawnych dzieci, ale jej główna działalność skupia się na przystosowaniu ich do przyszłego radzenia sobie w życiu codziennym, do dorosłego, możliwie samodzielnego życia. Więcej możecie poczytać tutaj: https://zskosiby.wieliczka.pl/ . Każdy kto chce może dołączyć się do mnie robiąc przelew na konto Rady Rodziców Zespołu Szkół im. Brata Alojzego w Wieliczce numer kont 47 8619 0006 0011 0200 8989 0001, w tytule przelewu wpiszcie ,,Podróżujemy dla Kosiby". Każda złotówka się liczy.
Ja ze swojej strony, tak jak w zeszłym roku, po zakończonym wyjeździe i zrealizowanym przelewie za przejechane kilometry opublikuję potwierdzenie przelewu, tak, żeby nie było wątpliwości.
 
Pozdrawiam
Paweł


 

 

Maluchem po EUROPIE - czyli jakie były początki - wyprawy Pawła Fiatem 126p.


Miło nam gościć na łamach portalu Graty w Garażu Pawła, który zgodził się relacjonować nam kolejny swój wyjazd zagraniczny Maluszkiem! Mam nadzieję, że chętnie będziecie czekać na nowe wiadomości. Dziś o tym jak to się wszystko zaczęło czyli tzw. wstęp.

 

 

Moje autko, o którym tu piszę to Fiat 126p, rok produkcji 1983 z silnikiem 600 cm, wersja eksportowa, kolor „Bahama Yellow”. Aktualny przebieg 61 kkm. Staram się je utrzymać w jak najbardziej oryginalnym stanie, ze świadomych modyfikacji mam zamienioną prądnicę na alternator oraz dołożony woltomierz pokazujący napięcie ładowania – miałem z tym kiedyś problemy i takie coś dołożyłem. Niestety planuję dołożenie aluminiowej, 4 litrowej miski olejowej oraz aluminiowej pokrywy zaworów Abarth. Wysoka temperatura silnika jest moim największym zmartwieniem i tutaj chyba jednak zdrowie silnika postawię ponad wygląd.

Na kierunku mechaniki nie kształciłem się wcale (jestem informatykiem) i uczę się jej zmagając się z kolejnymi usterkami które w maluchu są z natury rzeczy dosyć częste. Pamiętam swoją pierwszą awarię, było to odpadnięcie kopułki aparatu zapłonowego, takiego starego typu jeszcze z rozdzielaczem.  Zdiagnozowanie tej usterki wcale nie przyszło mi łatwo. Po otwarciu silnika i dłuższych oględzinach stwierdziłem, że leżący na podłodze silnika kawałek plastiku połączony kablami z resztą samochodu, na podłodze nie powinien leżeć tylko skądś odpadł, ale skąd? Po dalszych kilku minutach miałem już kandydata. Na szczęście plastik pasował do metalu tylko w jednej pozycji. Związałem oba elementy ze sobą drutem i o dziwo samochód zapalił. Po drodze do domu kilka razy musiałem poprawiać łączenie drutem przy czym poparzyłem się konkretnie o wydech (rękawic wtedy jeszcze nie woziłem, bąble goiły się długo), ale do domu wróciłem. Tego nie zapomnę. Jak można kawałkiem drutu naprawić samochód?. Niesamowite 😊

Pomysł wyjazdów Maluchem za granicę powstał kilka lat temu. Siostra mojej żony wyszła za mąż za Niemca i mieszkają razem w małej miejscowości Enkenbach-Alseborn na zachodzie Niemiec koło Kaiserslautern. Co roku organizowane jest tam takie jakby święto miasteczka zwane Kerwe. W ramach Kerwe organizowany jest między innymi przejazd osobliwości motoryzacyjnych. Przez około 30 minut przez miasto przejeżdżają wolno stare ciągniki, takie stuletnie z jednym wielkim cylindrem, zabytkowe samochody, stare wozy strażackie, repliki i oryginały, mobile prawdziwe i twory wyobraźni. Przez otwarte okna pasażerowie rzucają dzieciom cukierki a tłum wiwatuje… I tak sobie wymarzyłem, że kiedyś wezmę w tym udział swoim Maluchem. I to był pierwszy impuls. W Kerwe jeszcze nie wziąłem udziału, jakoś nigdy nie mogłem zgrać terminów, ale w 2020 roku mając wolny tydzień stwierdziłem, że nawet bez Kerwe pojadę do Kaiserslautern. A że 2 400 km jakoś wydawało mi się mało, stwierdziłem, że będę wracał przez austriackie Alpy. I tak zrobiłem.

Z Warszawy ruszyłem w poniedziałek, 3 sierpnia 2020, rano. Pierwszy dzień to przejazd Warszawa – Polanica Zdrój, 450 km, i tam nocleg. Pogoda nie rozpieszczała, większość drogi w deszczu. Po drodze, przy tankowaniu, zauważyłem zachlapaną olejem komorę silnika i pasek klinowy. Po konsultacjach ze znajomym mechanikiem zdiagnozowaliśmy wspólnie, że powodem jest uszczelnienie wału albo pęknięte koło pasowe. Próba doraźnego zakupu koła pasowego celem jego wymiany nie udała się niestety. Ponieważ oleju na dolewki miałem dużo postanowiłem kontynuować jazdę. Miałem też problem ze światłami, zbuntowało się jakieś połączenie. Światła gasły gdy jechałem pod górę i zapalały się ponownie przy zjeździe w dół. Trochę papieru ściernego, trochę preparatu "contact" i trochę zabawy z kostkami i bezpiecznikami i światła znów zaczęły działać.

Drugi dzień, wtorek, – przejazd przez Czechy do Niemiec, do miejscowości Fichtelberg, 400 km. I kolejna usterka, awaria przerywacza kierunkowskazów. Kierunkowskazy działały normalnie, ale kontrolka na desce świeciła się bardzo jasnym, ciągłym światłem. Żeby nie ryzykować spalenia przerywacza do końca odłączyłem od niego kontrolkę na desce (nie wiem jak długo wytrzymałby ciągły, duży prąd płynący przez kontrolkę) i kierunki miałem. Nie miałem sygnalizacji ich włączenia, ani akustycznej ani optycznej. Swoją drogą w USA jest na taki przypadek przepis mówiący jak sygnalizować skręty bez kierunkowskazów. Skręt w lewo – należy wysunąć przez lewe okno wyprostowaną rękę. Skręt w prawo – należy wysunąć również przez lewe okno rękę, ale zgiąć ją w łokciu pod kątem prostym do góry. Autentycznie 😊

Na Czesko-Niemieckiej granicy zatrzymała mnie niemiecka policja. Nie prosili o żaden dokument a jedynie dopytywali o samochód. Pytali też czy nie wiozę papierosów i alkoholu. Nie wiozłem.

Nocowałem w śmiesznym hoteliku „Wild West”. Urządzony w a’la kowbojskim stylu przez dwóch imigrantów z Węgier był całkiem przyjemny. Dużą wadą był znajdujący się obok kościół, który co kwadrans oznajmiał czas biciem dzwonów: raz na 15 po, 2 razy na 30 po, 3 razy na 45 po i 4 razy na pełną godzinę. Do tego na pełną godzinę dzwonił tyle razy, która godzina (o północy niestety 12 razy, nie zero 🙂). O szóstej rano zaczął dzwonić długo zapraszając na mszę. Nie spałem już wówczas (przynajmniej nie próbowałem) a z zaproszenia nie skorzystałem. Tak więc przez całą noc wiedziałem dokładnie która jest godzina. Bogatszy o tą wiedzą, jednak koszmarnie niewyspany ruszyłem rano w dalszą drogę.

Kolejny dzień, środa, to przebieg 400 km i dojazd do pierwszego celu – Enkenbach Alseborn. Obyło się bez usterek. Odnotowałem za to rekordowo niskie spalanie. Przejechałem 304 km, zatankowałem 13,4 litra: średnio 4.41 l/100 km. Aż się zacząłem zastanawiać, czy za ubogiej mieszanki nie mam. Widać musiałem z wiatrem jechać.

Czwartek poświęciłem na odpoczynek i kontrolę stanu bolidu: zapłon, świece, wspomniana wyżej mieszanka.

W piątek ambitny plan: 560 km przez Monachium do Salzburga. To było coś. Z porannymi mgłami ruszyłem o 5 w trasę. Podjazdy przed Monachium dały w kość, prawy pas na autostradzie, trzeci bieg i 50 km/h. Ale dałem radę. Spalanie rekordowo wysokie, 6l na 100, co moim zdaniem i tak nie jest złym wynikiem. Wieczorkiem spacer po Salzburgu i do łóżeczka wyspać się.

Piątek to pętelka po Alpach. Zacząłem od doliny Gastainertal i dojechałem do samego końca, do Sportgastein na wysokość ok. 1 600 m, potem przez Zell Am See do Saalbach i tam z kolei do niezapomnianej narciarskiej knajpy na stoku WaleggAlm, niestety w lecie zamkniętej. Podjazd był taki, że chwilami na jedynce musiałem jechać. Pętelka po Alpach miała niecałe 300 km, ale zajęła mi większość dnia.

Po powrocie do Salzburga zaczął się już zasadniczo powrót. W sobotę 515 km do Olomouc’a a w niedzielę 470 km do domu.

Samochód spisał się moim zdaniem na medal.

Awarie, które miałem nie były krytyczne i nie zagroziły wyprawie.

Przez dwa ostatnie dni, wracając do domu, cisnąłem już mocno jadąc regularnie 100 km/h a przekraczając tę prędkość przy wyprzedzaniu (głównie TIRów). I co? I nic 🙂 Wszystko działało. Poszło więcej oleju (pewnie głównie przez nieszczelność wału) ale poza tym wszystko działało. Spalił w okolicach 5,6 – 5,8 litra.

Cała trasa miała 3 335 km. W tym czasie tankowałem 14 razy wlewając łącznie 189 litrów benzyny.

W 2021 roku również pojechałem, nawet trochę dalej, ale o tym może następnym razem.

W tym roku planuję również wyjazd. Start zaplanowany na 23 czerwca, za dwa tygodnie. Cel – Rzym przez Bałkany. Dokładnych planów jeszcze nie mam. Pierwszy skok długi, pewnie za Wiedeń, ok. 700 km. Całość szacuję na około 4 500 km. Mam już bilety na prom relacji Durres (Albania) – Bari (Włochy). Reszta w trakcie planowania, będę meldował 😊

To co zrobiłem w zeszłym roku i co planuję również przy okazji tegorocznego wyjazdu to połączenie frajdy z czynnością charytatywną. Otóż deklaruję wpłatę po 50 groszy za każdy kilometr, który przejadę o własnych siłach (laweta się nie liczy, mam nadzieję, że nie będzie potrzebna 😊). Wpłatę zrobię na rzecz Zespołu Szkół im. Brata Alojzego Kosiby w Wieliczce pod Krakowem. Jest to placówka, której główna działalność skupia się na przystosowaniu dzieci niepełnosprawnych do przyszłego radzenia sobie w życiu codziennym. Więcej  możecie poczytać tutaj: https://zskosiby.wieliczka.pl/ . Każdy kto chce może dołączyć się do mnie robiąc przelew na konto Rady Rodziców Zespołu Szkół im. Brata Alojzego w Wieliczce numer kont 47 8619 0006 0011 0200 8989 001, w tytule przelewu wpiszcie ,,Podróżujemy dla Kosiby". Każda złotówka się liczy.

Ja ze swojej strony po zakończonym wyjeździe i zrealizowanym przelewie za przejechane kilometry opublikuję potwierdzenie przelewu, tak, żeby nie było wątpliwości.

Pozdrawiam

Paweł

 









 

Kupuję nowe auto - czyli pierwsza 5 TOP HIT sprzedaży roku 1992

Jakie nowe auta kupowaliśmy najchętniej w 1992 roku? Wyniki sprzedaży pokazują jasno - rządziła polska produkcja!  Już teraz 5 najlepszych T...