Maluchem po EUROPIE - czyli jakie były początki - wyprawy Pawła Fiatem 126p.


Miło nam gościć na łamach portalu Graty w Garażu Pawła, który zgodził się relacjonować nam kolejny swój wyjazd zagraniczny Maluszkiem! Mam nadzieję, że chętnie będziecie czekać na nowe wiadomości. Dziś o tym jak to się wszystko zaczęło czyli tzw. wstęp.

 

 

Moje autko, o którym tu piszę to Fiat 126p, rok produkcji 1983 z silnikiem 600 cm, wersja eksportowa, kolor „Bahama Yellow”. Aktualny przebieg 61 kkm. Staram się je utrzymać w jak najbardziej oryginalnym stanie, ze świadomych modyfikacji mam zamienioną prądnicę na alternator oraz dołożony woltomierz pokazujący napięcie ładowania – miałem z tym kiedyś problemy i takie coś dołożyłem. Niestety planuję dołożenie aluminiowej, 4 litrowej miski olejowej oraz aluminiowej pokrywy zaworów Abarth. Wysoka temperatura silnika jest moim największym zmartwieniem i tutaj chyba jednak zdrowie silnika postawię ponad wygląd.

Na kierunku mechaniki nie kształciłem się wcale (jestem informatykiem) i uczę się jej zmagając się z kolejnymi usterkami które w maluchu są z natury rzeczy dosyć częste. Pamiętam swoją pierwszą awarię, było to odpadnięcie kopułki aparatu zapłonowego, takiego starego typu jeszcze z rozdzielaczem.  Zdiagnozowanie tej usterki wcale nie przyszło mi łatwo. Po otwarciu silnika i dłuższych oględzinach stwierdziłem, że leżący na podłodze silnika kawałek plastiku połączony kablami z resztą samochodu, na podłodze nie powinien leżeć tylko skądś odpadł, ale skąd? Po dalszych kilku minutach miałem już kandydata. Na szczęście plastik pasował do metalu tylko w jednej pozycji. Związałem oba elementy ze sobą drutem i o dziwo samochód zapalił. Po drodze do domu kilka razy musiałem poprawiać łączenie drutem przy czym poparzyłem się konkretnie o wydech (rękawic wtedy jeszcze nie woziłem, bąble goiły się długo), ale do domu wróciłem. Tego nie zapomnę. Jak można kawałkiem drutu naprawić samochód?. Niesamowite 😊

Pomysł wyjazdów Maluchem za granicę powstał kilka lat temu. Siostra mojej żony wyszła za mąż za Niemca i mieszkają razem w małej miejscowości Enkenbach-Alseborn na zachodzie Niemiec koło Kaiserslautern. Co roku organizowane jest tam takie jakby święto miasteczka zwane Kerwe. W ramach Kerwe organizowany jest między innymi przejazd osobliwości motoryzacyjnych. Przez około 30 minut przez miasto przejeżdżają wolno stare ciągniki, takie stuletnie z jednym wielkim cylindrem, zabytkowe samochody, stare wozy strażackie, repliki i oryginały, mobile prawdziwe i twory wyobraźni. Przez otwarte okna pasażerowie rzucają dzieciom cukierki a tłum wiwatuje… I tak sobie wymarzyłem, że kiedyś wezmę w tym udział swoim Maluchem. I to był pierwszy impuls. W Kerwe jeszcze nie wziąłem udziału, jakoś nigdy nie mogłem zgrać terminów, ale w 2020 roku mając wolny tydzień stwierdziłem, że nawet bez Kerwe pojadę do Kaiserslautern. A że 2 400 km jakoś wydawało mi się mało, stwierdziłem, że będę wracał przez austriackie Alpy. I tak zrobiłem.

Z Warszawy ruszyłem w poniedziałek, 3 sierpnia 2020, rano. Pierwszy dzień to przejazd Warszawa – Polanica Zdrój, 450 km, i tam nocleg. Pogoda nie rozpieszczała, większość drogi w deszczu. Po drodze, przy tankowaniu, zauważyłem zachlapaną olejem komorę silnika i pasek klinowy. Po konsultacjach ze znajomym mechanikiem zdiagnozowaliśmy wspólnie, że powodem jest uszczelnienie wału albo pęknięte koło pasowe. Próba doraźnego zakupu koła pasowego celem jego wymiany nie udała się niestety. Ponieważ oleju na dolewki miałem dużo postanowiłem kontynuować jazdę. Miałem też problem ze światłami, zbuntowało się jakieś połączenie. Światła gasły gdy jechałem pod górę i zapalały się ponownie przy zjeździe w dół. Trochę papieru ściernego, trochę preparatu "contact" i trochę zabawy z kostkami i bezpiecznikami i światła znów zaczęły działać.

Drugi dzień, wtorek, – przejazd przez Czechy do Niemiec, do miejscowości Fichtelberg, 400 km. I kolejna usterka, awaria przerywacza kierunkowskazów. Kierunkowskazy działały normalnie, ale kontrolka na desce świeciła się bardzo jasnym, ciągłym światłem. Żeby nie ryzykować spalenia przerywacza do końca odłączyłem od niego kontrolkę na desce (nie wiem jak długo wytrzymałby ciągły, duży prąd płynący przez kontrolkę) i kierunki miałem. Nie miałem sygnalizacji ich włączenia, ani akustycznej ani optycznej. Swoją drogą w USA jest na taki przypadek przepis mówiący jak sygnalizować skręty bez kierunkowskazów. Skręt w lewo – należy wysunąć przez lewe okno wyprostowaną rękę. Skręt w prawo – należy wysunąć również przez lewe okno rękę, ale zgiąć ją w łokciu pod kątem prostym do góry. Autentycznie 😊

Na Czesko-Niemieckiej granicy zatrzymała mnie niemiecka policja. Nie prosili o żaden dokument a jedynie dopytywali o samochód. Pytali też czy nie wiozę papierosów i alkoholu. Nie wiozłem.

Nocowałem w śmiesznym hoteliku „Wild West”. Urządzony w a’la kowbojskim stylu przez dwóch imigrantów z Węgier był całkiem przyjemny. Dużą wadą był znajdujący się obok kościół, który co kwadrans oznajmiał czas biciem dzwonów: raz na 15 po, 2 razy na 30 po, 3 razy na 45 po i 4 razy na pełną godzinę. Do tego na pełną godzinę dzwonił tyle razy, która godzina (o północy niestety 12 razy, nie zero 🙂). O szóstej rano zaczął dzwonić długo zapraszając na mszę. Nie spałem już wówczas (przynajmniej nie próbowałem) a z zaproszenia nie skorzystałem. Tak więc przez całą noc wiedziałem dokładnie która jest godzina. Bogatszy o tą wiedzą, jednak koszmarnie niewyspany ruszyłem rano w dalszą drogę.

Kolejny dzień, środa, to przebieg 400 km i dojazd do pierwszego celu – Enkenbach Alseborn. Obyło się bez usterek. Odnotowałem za to rekordowo niskie spalanie. Przejechałem 304 km, zatankowałem 13,4 litra: średnio 4.41 l/100 km. Aż się zacząłem zastanawiać, czy za ubogiej mieszanki nie mam. Widać musiałem z wiatrem jechać.

Czwartek poświęciłem na odpoczynek i kontrolę stanu bolidu: zapłon, świece, wspomniana wyżej mieszanka.

W piątek ambitny plan: 560 km przez Monachium do Salzburga. To było coś. Z porannymi mgłami ruszyłem o 5 w trasę. Podjazdy przed Monachium dały w kość, prawy pas na autostradzie, trzeci bieg i 50 km/h. Ale dałem radę. Spalanie rekordowo wysokie, 6l na 100, co moim zdaniem i tak nie jest złym wynikiem. Wieczorkiem spacer po Salzburgu i do łóżeczka wyspać się.

Piątek to pętelka po Alpach. Zacząłem od doliny Gastainertal i dojechałem do samego końca, do Sportgastein na wysokość ok. 1 600 m, potem przez Zell Am See do Saalbach i tam z kolei do niezapomnianej narciarskiej knajpy na stoku WaleggAlm, niestety w lecie zamkniętej. Podjazd był taki, że chwilami na jedynce musiałem jechać. Pętelka po Alpach miała niecałe 300 km, ale zajęła mi większość dnia.

Po powrocie do Salzburga zaczął się już zasadniczo powrót. W sobotę 515 km do Olomouc’a a w niedzielę 470 km do domu.

Samochód spisał się moim zdaniem na medal.

Awarie, które miałem nie były krytyczne i nie zagroziły wyprawie.

Przez dwa ostatnie dni, wracając do domu, cisnąłem już mocno jadąc regularnie 100 km/h a przekraczając tę prędkość przy wyprzedzaniu (głównie TIRów). I co? I nic 🙂 Wszystko działało. Poszło więcej oleju (pewnie głównie przez nieszczelność wału) ale poza tym wszystko działało. Spalił w okolicach 5,6 – 5,8 litra.

Cała trasa miała 3 335 km. W tym czasie tankowałem 14 razy wlewając łącznie 189 litrów benzyny.

W 2021 roku również pojechałem, nawet trochę dalej, ale o tym może następnym razem.

W tym roku planuję również wyjazd. Start zaplanowany na 23 czerwca, za dwa tygodnie. Cel – Rzym przez Bałkany. Dokładnych planów jeszcze nie mam. Pierwszy skok długi, pewnie za Wiedeń, ok. 700 km. Całość szacuję na około 4 500 km. Mam już bilety na prom relacji Durres (Albania) – Bari (Włochy). Reszta w trakcie planowania, będę meldował 😊

To co zrobiłem w zeszłym roku i co planuję również przy okazji tegorocznego wyjazdu to połączenie frajdy z czynnością charytatywną. Otóż deklaruję wpłatę po 50 groszy za każdy kilometr, który przejadę o własnych siłach (laweta się nie liczy, mam nadzieję, że nie będzie potrzebna 😊). Wpłatę zrobię na rzecz Zespołu Szkół im. Brata Alojzego Kosiby w Wieliczce pod Krakowem. Jest to placówka, której główna działalność skupia się na przystosowaniu dzieci niepełnosprawnych do przyszłego radzenia sobie w życiu codziennym. Więcej  możecie poczytać tutaj: https://zskosiby.wieliczka.pl/ . Każdy kto chce może dołączyć się do mnie robiąc przelew na konto Rady Rodziców Zespołu Szkół im. Brata Alojzego w Wieliczce numer kont 47 8619 0006 0011 0200 8989 001, w tytule przelewu wpiszcie ,,Podróżujemy dla Kosiby". Każda złotówka się liczy.

Ja ze swojej strony po zakończonym wyjeździe i zrealizowanym przelewie za przejechane kilometry opublikuję potwierdzenie przelewu, tak, żeby nie było wątpliwości.

Pozdrawiam

Paweł

 









 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kupuję nowe auto - czyli pierwsza 5 TOP HIT sprzedaży roku 1992

Jakie nowe auta kupowaliśmy najchętniej w 1992 roku? Wyniki sprzedaży pokazują jasno - rządziła polska produkcja!  Już teraz 5 najlepszych T...